Forum www.malaksiaznica.fora.pl Strona Główna www.malaksiaznica.fora.pl
Małe forum na którym użytkownicy umieszczają swoje powieści
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

E.N.D

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.malaksiaznica.fora.pl Strona Główna -> Sci-Fi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Risthar
Posiadacz karty - +50wypowiedzi



Dołączył: 26 Wrz 2010
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Wylot Nad Zadupiów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:36, 25 Lut 2011    Temat postu: E.N.D

autor
Risthar
„E.N.D”

****





Z wolna zakwitał ranek, słońce promieniami suszyło poranną rosę na trawach a wiatr pieszczotliwie smagał żółte już korony drzew. Wszędy grała cisza, jedynie lekki szmer i szum poruszających się na wietrze drzew sprawiało lekkie poczucie nieprzerwanej harmonii. Owy poranek nie zdawał się niczym różnić od poprzednich, przynajmniej na obecną chwilę. Obecnie znajdowałem się na położonej niedaleko mego domu obszernej łące,jak co dzień rano biegałem tamtędy z kijkami.
Gdy dochodziła godzina dziesiąta, rozległ się silny świst i warkot, błękit nieba niespodziewanie poszarzał, to stalowe orły Konfederacji Obrony Planetarnej. Dokąd śpieszą, co jest przyczyną ich wezwania?Teraz jedynie te myśli chodziły mi po głowie, gdy nad moją głową przeleciały już wszystkie myśliwce i transportowce KOP, pomyślałem że musi to być coś bardzo ważnego i postanowiłem że dowiem się o co chodzi. Gdy wszystko ucichło ruszyłem pędem do domu, mieszkałem sam na słynnym „Zielonym Odludziu” więc w razie najgorszego mogłem liczyć tylko na siebie. Wbiegłem do domu, do kuchni, z lodówki zabrałem parę kanapek a następnie wyłączyłem telefon, którego i tak praktycznie nie używałem bo ciągle się psuł... jak wszystko z resztą w moim nisko budżetowym domku. Gdy już zabrałem wszystko co było niezbędnego do trochę dłuższego pobytu poza domem, z plecakiem w ręku pobiegłem do garażu gdzie stała stara jak ten świat, moja czerwona furgonetka. Otworzyłem tylne drzwi od pasażera, lecz jak zwykle zacięły się i musiałem użyć trochę więcej siły... szarpnąłem... widocznie za mocno bo wyrwałem biedne drzwi z nawiasów .Przez moment stałem nieruchomo trzymając w jednej ręce plecak a w drugiej drzwi od pojazdu. Przez głowę śmignęła mi jedna myśl, gdyby ojciec tu był, pożałował bym że w ogóle się urodziłem... gdyby... niech spoczywa w pokoju. Gdy już się ocknąłem z rozmyślań rzuciłem plecak na tylne siedzenie a drzwi oparłem o ścianę. Wsiadłem do auta i przekręciłem kluczyk w stacyjce, auto tylko zakaszlało żarliwie nie mówiąc już o czarnym dymie który wystrzelił z rury wydechowej. Postanowiłem zajrzeć pod maskę... zajrzałem i okazało się że główny przewód od turbiny wodorowej jest odpięty więc jak najsprawniej podpiąłem go i ponowiłem próbę odpalenia furgonetki. Udało się. Ucieszony jak mały chłopiec lizakiem, wyjechałem z garażu. Dzięki temu że miałem ojca, który chciał trochę upodobnić ten dom do mieszkań na miarę dwudziestego trzeciego wieku nie musiałem martwić się o otwarcie jak i zamknięcie garażu... chociaż powiem szczerze że trochę w to wątpiłem. Byłem jakieś czterdzieści metrów od domu kiedy następne myśliwce, transportowce i jeszcze bombowce przeszyły niebiosa, starałem się zapamiętać kierunek w którym leciały i podążać według niego, lecz gdy tylko wyjechałem na drogę szybkiego ruchu, zobaczyłem porozstawiane blokady i znaki „STOP” lub „KIERUJ SIĘ NA PRAWO”. Gdy się zatrzymałem do furgonetki podszedł umundurowany żołnierz, lekko zapukał w okno więc je otworzyłem .Żołnierz schylił się i spokojnie poinformował.
- Witam pana, przepraszamy za problem ale nie może pan jechać dalej tą drogą.-powiedział do mnie to w taki sposób że niemożna było powiedzieć nie, a zwłaszcza jeśli marzy się ci praca żołnierz w KOP.
- Oczywiście żołnierzu... -powiedziałem wyciągając doń rękę.
- Za tym SUV-em skręci pan w prawo, a potem do transportowca.- oznajmił ignorując moją wyciągniętą dłoń.
- A co z furgonetką?-zapytałem otwierając gwałtownie drzwi omal nie przetrącając mundurowego.
- Proszę się nie martwić, odstawimy ją na parking w bezpiecznym miejscu. A co się stało z drzwiami?-zapytał troskliwie.
- Yyy... nic, po prostu były już stare i wie pan... -zamknąłem drzwi z impetem, widocznie znowu za mocno bo tym razem odpadł tylni zderzak. Byłem już przy SUV-ie gdy przypomniałem sobie że w furgonetce został plecak, szybko zawróciłem po niego.
- Hej, proszę pana co pan.... -krzyknął jeden z żołnierzy celując we mnie miotacz plazmy.
- W furgonetce został plecak.-zbiegło się wkoło mnie chyba wszystkie towarzystwo ,myślałem że już pomnie,gdy nagle z małego transportowca który stał na zboczu wybiegł ktoś chyba ważny bo żołnierze sprawnie zrobili miejsce dla tego kogoś.
- Co się tu dzieje!-po głosie poznałem że to człowiek rasy czarnej .Chciałem się odwrócić lecz gdy tylko wykonałem niewielki ruch obsypano mnie komendami „nie ruszać się „.
- Panowie nie przesadzajcie,to zwykły cywil.-te słowa znacznie mnie uspokoiły, odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą wielkiego ,czarnego uzbrojonego po zęby człowieka,rysy twarzy miał niezwykle wyraźne ,po wyglądzie twarzy oceniłem go na jakieś pięćdziesiąt lat.
Owy mężczyzna miał ciemne ,krótkie włosy i typowy afrykański głos.
- Wolimy się upewnić panie poruczniku.-powiedział jeden z celujących do mnie wcześniej,teraz wszyscy stali na baczność z otwartymi osłonami w kaskach,u jednego z żołnierzy zaciela się i zatrzymała się w połowie. Porucznik podszedł do żołnierza i puknął parę razy w bok kasku i osłona otworzyła się do końca.
- Cholera ,czy nic w KOP nie może być nie zawodne?Coś ty za jeden?-spytał mnie porucznik. Na jego twarzy rysowała się obojętność.
- Jestem Nissil Londgon. - gdy usłyszał te słowa jego mina spoważniała,nie mówiąc nic odszedł. Jeden z żołnierzy do mnie podszedł, grzecznie przeprosił i powiedział żebym z nim poszedł. Tak taż zrobiłem,ruszyliśmy w stronę drugiego transportowca który stał na przeciwko tego do którego wszedł porucznik. Gdy byliśmy już prawie na miejscu żołnierz palcem przycisnął bok kasku po czym ktoś przez radio powiedział do niego żeby zabrał mnie do porucznika.
- Porucznik chcę pana widzieć,proszę za mną.-powiedział odwracając się .Zawrócił do transportowca do którego wszedł porucznik.
- KOP U-I-J5.-powiedział zbliżając rękę do panelu obok wejścia,poczekał chwilkę aż pancerna rękawica lewej ręki się schowa a następnie przyłożył dłoń do pulpitu. Drzwi otworzyły się wypuszczając z otworów parę która ma za zadanie odkażać kombinezony. Zaciekawiony nie świadom tego co mnie czeka wszedłem do środka i jako że nigdy nie byłem w transportowcu byłem trochę podniecony. Szedłem za żołnierzem wąskim korytarzem ,przeszliśmy przez dwa włazy a następnie już prosto do porucznika. Żołnierz kazał mi wejść a sam został na zewnątrz ,w korytarzu. Porucznik siedział przy małym stalowym biurku spuszczonym z sufitu na cienkich filarach. Stałem i gapiłem się na niego a on patrzył na mnie jak na upośledzonego człowieka który pierwszy raz widzi mundurowego.
- Jestem John Akhter ,siadaj proszę,mamy dużo do pogadania.-oznajmił takim tonem jak bym był jego najlepszym przyjacielem.
- A niby o czym mielibyśmy rozmawiać?-zapytałem wprost.
- Pewnie nie wiesz ale twój ojciec dla nas pracuje.-powiedział to tak spokojnie że początkowo dobrze nie zrozumiałem co mówi i siedziałem dalej jakby nic,a przecież on powiedział że mój ojciec żyje i pracuje dla konfederacji!
- Jak to, chce pan powiedzieć że mój ojciec żyje...i w dodatku pracuje dla KOP. Gdzie on
teraz jest?-spytałem wstając. Porucznik nie odpowiedział tylko również wstał i ruszył ,miałem nadzieję że zaprowadzi mnie do ojca . Nie myliłem się, poszliśmy prosto do niego ,do centrum dowodzenia w owym transportowcu. Po ponownym prawie co prześlizgiwaniu się przez korytarz,moim oczom ukazał się właz,był większy od pozostałych przez które przechodziłem. Porucznik spojrzał się na mnie obojętnie,potem na grupkę żołnierzy która wszędzie za nim chodziła i wreszcie wystukał kod którego chyba uczył się przez bardzo długo bo zajęło mu to ponad piętnaście sekund. Gdy skończył ,właz odskoczył i uchylił się ,jeden z żołnierzy podszedł do włazu i jednym sprytnym ruchem otworzył właz na szeroko. Gdy przeszliśmy przez właz,czekała następna przeszkoda. Teraz znajdowaliśmy się jakby w izolatce ,w rogach pomieszczenia zwisywały rozglądające się kamerki a przede mną kolejny równie duży właz. Porucznik i żołnierze ustali za czerwoną linią ,nie wiedziałem o co chodzi,i też chciałem za nią ustać. Poczułem lekki strach. Nagle z sufitu wyłonił się prostokątny pęk małych ramion i kabli,mniej więcej na środku wysokości sufitu a podłogi zatrzymał się i z piskliwym warkotem zaczął się rozkładać. W pełni gotów, wyglądało to jak zwisający na metalowej pajęczynie pająk. Spojrzałem się na porucznika i przełknąłem ślinę , a ten spokojnie powiedział ,dumnie na mnie patrząc.
- Rutyna,proszę się nie ruszać...-rozkazał powstrzymując wesoły grymas na ustach-...to nie boli,proszę się nie obawiać.-dodał już opanowany spokojem.”Stalowy Pająk”wisiał w bezruchu ,wydawało mi się że tylko czeka na jakąś komendę wypowiedzianą z ust któregoś żołnierza.
- T-890i,na co do diabła czekasz ,do roboty.-powiedział porucznik jak do zasłużonego przyjaciela. A tym czasem to coś obróciło się w stronę porucznika ,a potem szybko wróciło do poprzedniego kierunku. Myślałem że nic się nie wydarzy ,kiedy nawet nie spostrzegłem że zielona,czerwona i niebieska ciągła wiązka światła obiega mnie od stóp do głów.
- A teraz proszę zamknąć oczy i policzyć do jednego.-oświadczył jeden z żołnierzy.
Grzecznie posłuchałem i zamknąłem oczy ,licząc do jednego ale gdy otworzyłem oczy z ust wypłynęła już liczba trzy.
- O proszę...większość liczy aż do dziesięciu, brawo. Niech się pan tak nie denerwuje i zdrowiej odżywia,proszę pana.-powiedział patrząc na nie wielki monitor który znajdował się na miejscu T-890i,pewnie to coś transformowało w niewinny ekran gdy zamknąłem oczy. Też spojrzałem na monitor,gdzie znajdował się przekrój mojego ciała,w lewym dolnym rogu znajdowało się moje serce które waliło tak szybko ,jak wskazówka pokazująca sekundy na zegarze,nad sercem widniała temperatura,czterdzieści dwa stopnie Celsjusza,gdzie w dzisiejszych czasach norma wynosi trzydzieści dziewięć i dwie kreski. Na ekranie było też wiele więcej informacji...ale niestety nie wiedziałem co pokazują.
Gdy monitor znikł w otworze w suficie ,porucznik podszedł do włazu ,bez problemu otworzył go i nakazał żołnierzom wejść jako pierwsi,a oni jak za zwyczaj bez słowa to zrobili,w końcu to żołnierze dwudziestego dziewiątego wieku,jak by im szanowny pan porucznik nakazał zabić rodzinę to pewnie uczynili by to bez najmniejszych skrupułów ,nie na darmo wrzucono ich do zbiorników resocjalizacyjnych. Gdy żołnierze znikli we włazie,pan porucznik powiedział.
- Zapraszam,co prawda nie za dużo tu miejsca ale myślę że się zmieścimy.-po tych słowach dopiero zauważyłem w zachowaniu porucznika coś dziwnego,otóż porucznik w nieobecność swoich żołnierzy wydawał się zupełnie inny,jak by ich obecność krępowała go ,lecz gdy ich nie było ,John po prostu był sobą.
Przekroczyłem właz i pierwsze co zobaczyłem to mojego ojca pochylonego nad jakimś pulpitem,czułem taką radość że nie sposób tego opisać. Porucznik nie kłamał mówiąc że nie za dużo mają tu miejsca,dziwiłem się jak oni wszyscy mogą tu wytrzymać ,ja bym chyba zwariował .
- Tato...ty żyjesz!-te słowa powiedziałem automatycznie ,nie mogłem ich powstrzymać . Ojciec usłyszawszy to odwrócił się i zastygł przez moment,po chwili zaczął do mnie iść...przytulił mnie a potem zaczął mi się dobrze przyglądać. Ojciec stał zapłakany a ja osłupiały. Kiedy widziałem go ostatni raz miał czarne włosy i nie miał brody i wąsów....a i okularów też nie nosił,teraz stał obok mnie z nieco posiwiałą głową i w okularach. W białym fartuchu przypominał mi bardziej szalonych doktorków z filmów science-fiction niż własnego ojca,ale i tak byłem gotów poznawać go na nowo i co najważniejsze odnowić stosunki między mną a moim ojcem. Byłem bardzo do niego podobny,tak jak on mam czarne ale w przeciwieństwie do ojca długie do barków włosy,łagodne rysy twarzy ,jasną karnację i czarne oczy. Kiedy ojciec znikł ,miałem rozpuszczone włosy kiedy teraz mam spięte z tyłu w kucyk.
- Przepraszam że cię opuściłem.-wydusił twardo. Tato zniknął jak miałem dziesięć lat,teraz mam dwadzieścia .Wyszedł do garażu i już nie wrócił i jak się teraz okazało porwali go ludzie Konfederacji Obrony Planetarnej.
- Nie ma sprawy ,najważniejsze że żyjesz.-odpowiedziałem uśmiechając się.
- Aha...- chrząknął niepewnie -a powiedz co ty tu robisz? - zapytał zerkając ukradkiem na porucznika. A ten zbierał właśnie słowa do odpowiedzi gdy wtem rozległ się pulsujący dźwięk,zapewne alarm. Po chwili wszyscy obecni w centrum zasiedli na swoje stanowiska zakładając niewielkie gogle i słuchawki,tylko porucznik i żołnierze opuścili centrum dowodzenia.
- Wyłączcie te gówno!-rozkazał zatykając lewe ucho palcem wskazującym- Nissil za mną ,żołnierze na patrol,raz raz!-krzyczał przez korytarz .Szybko dołączyłem do porucznika a żołnierze wybiegli na zewnątrz transportowca. Gdy już weszliśmy do kantyny porucznika , John usiadł za biurkiem i powiedział wolno i wyraźnie.
- Mo-ni-tor.-jednak nic się nie działo,zdenerwowany porucznik chwycił za drążek który oparty był o lewy bok biurka i zaczął nim walić w sufit. Po kilku mocniejszych uderzeniach wysunął się szeroki ekran lecz obraz był nie wyraźny i co chwila się wyłączał ,porucznik tym razem uderzył drążkiem w bok monitora, jednak zrobił to delikatniej niż o sufit. Po tym zabiegu naprawczym wszystko chodziło już sprawnie.
Na ekranie wyświetliła się mapka z czerwonymi i zielonymi punktami.
- Co się dzieje?-spytał porucznik.
- Pięć niezidentyfikowanych obiektów zbliża się w kierunku bazy z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.-odpowiedział głos z monitora.
- Macie jakieś dokładniejsze dane.
- Za dziesięć minut obiekty znajdą się w polu rażenia. Przerwać akcję?-Zapytał poważnym tonem.
- Ile pozostało czasu.?
- Piętnaście minut. Blokada uruchomi się gdy zostanie dziesięć minut.
- Czekajcie na dokładniejsze dane.
- Zrozumiano........co to na boga jest,poruczniku mamy już informacje . To są obcy,nieznana nam dotychczas rasa ,z wstępnych badań odczytuje wrogie nastawienie.-zameldował głos z monitora,nagle przerwało połączenie ,w dolnym rogu pokazał się napis „Wznawianie połączenia”.Po niedługim czasie na ekranie najpewniej wyświetlił się widok z kamerki w goglach jednego z żołnierzy.
- Tu UI56,co mamy robić ,te paskudztwa zaraz do nas dotrą. Proszę spojrzeć.-na pół ekranu wyświetlił się obraz tego czegoś od którego powstało tyle szumu,porucznik widząc obraz wstał z krzesła by lepiej widzieć ekran. Ci obcy wyglądali jak jakieś potwory z Władcy Pierścienia autorstwa Tolkiena ,mieli zielonkawą skórę ,i gdzieniegdzie wyrastały im niewielkie wyrostki w kształcie rogów. Ich ubranie było równie dziwnie jak ich kolor skóry,od pasa w dół powiewała szara...nie wiem jak to nazwać ,może po prostu spódnica. Od pasa w górę nie było nic oprócz dwóch pasów amunicji przewieszonych na krzyż , usta i nos zakrywała maska. Ci obcy różnili się od siebie jedynie ...wyrazem twarzy .Wszystko inne zdawało się być takie samo.
- Co to do cholery jest,dystans pięćdziesiąt metrów,gdy będzie bliżej usunąć obiekt,nie przerywać akcji.-podyktował po czym powiedział żebym z nim poszedł,ja oczywiście poszedłem. Gdy wyszliśmy z transportowca porucznik John poprosił jednego z żołnierzy stojących przy głównym wejściu by dał mu lornetkę,nie minęło nawet pięć sekund a porucznik już ją trzymał w ręce,ja stałem jakieś dwa metry od porucznika.. John odwrócił się i spojrzał na mnie jak na kogoś o kogo mógłby się martwić.
- Jak chcesz to zostań ,tu nic ci nie grozi.-oznajmił idąc w stronę nie wielkiego wzniesienia .Nie odpowiedziałem tylko ruszyłem za porucznikiem. Czułem wtedy że coś się zaraz wydarzy.


****

Kiedy wdrapałem się na górkę ,porucznik stał już twardo, wpatrując się w dal.
- Gdzie polazły te skurczybyki do cholery.-powiedział z kamienną twarzą dalej wpatrując się przez lornetkę w pustynny krajobraz. Postanowiłem pomóc porucznikowi i sam zacząłem przemierzać wzrokiem okolice.
- Mój boże ...-szepną pod nosem.
- Co się stało?Widzi je pan?-zapytałem nie wiedząc co się dzieje.
- Wracaj do transportowca ,jeśli ci życie miłe młody człowieku...-krzyknął do mnie chodź stałem nieopodal -...dawać do mnie cały oddział ,zawiadomić centrale o WSTRZYMANIU AKCJI.-zameldował rychło po czym odwrócił się do mnie i rozkazał .
- Wracaj ,tam będziesz bezpieczniejszy!-nagle pojawił się śmigłowiec ,jedynie głos porucznika przebił się przez warkot silnika śmigłowca i bez problemu trafił do mych uszu. Zerwałem się pędem niezdarnie zsuwając się po skarpie w dół podczas gdy porucznik swobodnie i twardo ześlizgiwał się jak na łyżwach po lodzie. Byłem bardzo zdenerwowany i przestraszony. Kiedy biegliśmy w stronę transportowca,niestety ciekawość zawładnęła moim ciałem, niespodziewanie zatrzymałem się i odwróciłem,po chwili oprócz głośnego wycia śmigłowca dało się słyszeć świst pocisków i wybuch,przez moment zapanowała cisza aż nagle rozległ się kolejny wybuch i zza skarpy po niebie sunęły zgliszcza śmigłowca z którego jeszcze ulatywał dym , stałem osłupiały i gapiłem się jak wrak helikoptera leci prosto na mnie . W ostatniej chwili podbiegł do mnie porucznik i wbił w ziemię jakąś dziwną pałkę i lada moment obiegło nas pole ochronne .
- Gdy doliczę do zera masz skoczyć w lewo!-porucznik dar się usiłując przekrzyczeć ogłuszający dźwięk uderzenia wraku o pole ochronne.
- CZTERY!...TRZY!...DWA!...JEDEN!...ZERO!-i z całych sił skoczyłem w lewo tak jak kazał porucznik John,mimo wysiłku które poświęciłem na skok i tak czułem że porucznik mnie objął i właściwie to leciałem w powietrzu tylko dlatego że mnie właśnie oplótł rękami. W miejscu gdzie przed chwilą byliśmy ,teraz opadł wrak śmigłowca.
- Bądź uważny ...śmigła się urwały.-szepnął zasapany. Teraz leżałem na piasku a obok mnie porucznik,wydawało się że już nic nie może się stać gdy nagle z nieba pionowo na mnie spadało śmigło ,porucznik żwawo zrobił fikołka w tył i nawet się nie zorientowałem kiedy wyciągnął mnie za koszulę w tył ,tuż przed pietami jak nóż w chleb wgryzły się w glebę wielkie łopaty śmigła . Gdy by nie John dawno był bym trupem,oszołomiony leżałem na plecach oparty o kolana Johna,który ciągle trzymał moją koszulę w ucisku.
- Wstawaj synu,nie wiadomo co jeszcze te skurczybyki mają w zanadrzu.-powiedział John łapiąc głęboki oddech ,wstał taszcząc mnie za fraki w górę. Otrząsnąłem się z szoku i nie wiedziałem co powiedzieć ,po chwili namysłu wydukałem.
- Dziękuje.-porucznik poklepał mnie po plecach i odszedł do transportowca,ja postanowiłem jeszcze raz zerknąć ukradkiem w stronę wzniesienia za którym iskry przebiegały w szerz i wzdłuż pola magnetycznego jakie wytworzyli ci którzy spowodowali że śmigłowiec konfederacji w ciągu kilku sekund stał się wrakiem. Po chwili wpatrywania się w pole magnetyczne dołączyłem do porucznika. Gdy już weszliśmy do transportowca John wezwał jednego z żołnierzy i nakazał mu aby został z całą ekipą na miejscu i jak coś się będzie działo mają zawiadomić centralę,żołnierz wysłuchał ,zasalutował i odszedł. Zdjąłem zakurzoną koszule i przewiązałem ją za rękawy wkoło pasa.
- O,widzę że lubisz Metallic-e.-zapytał widząc koszulkę z napisem ”Metallica”.
- Tak- przytaknąłem krótko-co zamierzacie zrobić panie poruczniku? -zapytałem porucznika który majstrował coś przy jednym z pulpitów koło głównego wejścia.
- Jak to co,postaramy się zrobić wszystko co będzie trzeba.-powiedział John.
- A po co mnie tu zatrzymaliście?-zapytałem idąc za porucznikiem ,wszedł on do kabiny sterowniczej transportowca.
- Spytaj ojca.-odpowiedział krótko po czym znikł za włazem ,ja zaś postanowiłem iść do ojca,do centrum dowodzenia.
Wszedłem tam następnie podszedłem do ojca i spytałem go co ja tu robię.
- Przepraszam cię ale nie mogę ci teraz tego powiedzieć,przykro mi .-odpowiedział nie spuszczając wzroku z pulpitu i papierów które na nim leżały.
- O co tu chodzi,co to za akcja o której prawie zawsze pytają się porucznika?-spytałem trochę zdenerwowany
- Już mówiłem ,nie mogę ci nic powiedzieć,przepraszam ale jestem zajęty.-oświadczył przechodząc do innego pulpitu. Poszedłem za nim,i już miałem powiedzieć co o tym wszystkim myślę gdy nagle usłyszałem elektroniczny głos.
- Pan Nissil proszony do porucznika.
- Znowu.-powiedziałem sam do siebie. Byłem zdenerwowany więc bez słowa wyszedłem do porucznika,gdy mijałem właz czułem na plecach wzrok ojca. Transportowiec wystartował gdy byłem tuż przy włazie ,dziwnie się poczułem i oparłem lewą ręką o ścianę. Porucznik jak by wyczuł co się dzieję i wyszedł do mnie pierwszy.
- Jak ja zaczynałem też tak miałem,ale po jakichś czterech lotach przyzwyczaiłem się. Zamknij oczy ,zatkaj nos i dmuchnij nim,powinno pomóc.-powiedział łapiąc mnie w pasie ,omal się nie przewróciłem.
- Dzięki.-wydusiłem omdlałym głosem,John usadowił mnie na krześle podał butelkę wody którą wręczył mu T-890i. Następnie usiadł za biurkiem i zaczął coś przeglądać w podręcznym hologramie .
- Możemy transportować cię do bazy na południu Afryki,tam będziesz bezpieczny a jak chcesz zostać z ojcem ,to zostań.-powiedział odkładając hologram.
- Jak to,przecież jestem zwykłym cywilem,nie posiadam żadnych tajnych informacji i nie porwali mnie żadni obcy więc czemu zastał mnie zaszczyt bycia tutaj?-Spytałem żartem,lecz dalej miałem kwaśną minę i mdłości.
- Zaszczyt powiadasz...-szepnął pod nosem-mylisz się ,nie jesteś zwykłem cywilem,jesteś synem Roberta Londgona to wielka różnica. To co zostajesz czy wzywać śmigłowiec.?
Zastanowiłem się chwile a potem odpowiedziałem stanowczo.
- Zostaje...cholera nie ma pan nic od tych mdłości?-zapytałem zaduszonym głosem.
- Już mówiłem ,zatkaj nos...
- A no tak ,zapomniałem-powiedziałem ,następnie zamknąłem oczy ,zatkałem nos i z całych sił dmuchnąłem w niego aż mi coś się w uszach zrobiło,zaczęła mnie boleć głowa ,czułem jakbym wsadził ją pod imadło i sam kręcił kolbą,najbardziej bolało na skroniach ale po trzech,dwóch sekundach ból jak i mdłości ustąpiły.
- I co pomogło?
- Tak ,gdzie lecimy poruczniku,jeśli można spytać.-powiedziałem spuszczając głowę w kolana.
- Teraz lecimy do głównej bazy konfederacji, do tak zwanego trójkąta bermudzkiego.
- No tak, mogłem się domyśleć że to wasza sprawa. A gdzie była poprzednia baza?-spytałem popijając wodę z butelki.
- W „Strefie 51”,ale po przecieku musieliśmy się przenieść ,dla bezpieczeństwa.
- Więc to była prawda co mówił ten człowiek co go rzekomo puściliście na zwolnienie lekarskie?
- Tak,skurczybyk ,jeszcze nie widziałem żeby ktoś tak szybko uciekał.-Powiedział śmiejąc się.
- Poruczniku,a o co z tą całą tajną akcją ,o co chodzi?-zapytałem a John nagle spoważniał.
- Niestety nie mogę nic mówić,jak sama nazwa wskazuje.
- Nie ma sprawy-odpowiedziałem i zacząłem się rozglądać za koszem na śmieci.
- Co się dzieję-spytał John również rozglądając się na boki.
- Gdzie jest kosz na śmieci?
- Słyszałeś ,na co znowu czekasz,chyba będę musiał eksportować cię prosto na
złomowisko .-powiedział srogo ,myślałem że John mówi do mnie i zrobiłem pewnie głupią minę ,sam zapewne bym się śmiał jak bym się wtedy widział.
- Zabierz butelkę.-krzyknął porucznik po czym żelazne ramie T-890i wyrwało mi z ręki pustą butelkę i znikło w otworze w ścianie.
- Długo jeszcze?-spytałem wygodnie rozsiadając się na krześle.
- Właśnie lądujemy,proszę się czegoś chwycić ,będzie trochę trzęsło.-oznajmił dociskając hologram dłonią do blatu biurka tak aby nie spadł. Po chwili mocno zatrzęsło i transportowiec bezpiecznie wylądował .
- Proszę za mną ,pana ojciec na pewno chce z panem nadrobić stracony czas.-powiedział wychodząc z pomieszczenia. Ruszyłem za porucznikiem.
- Poruczniku ,możemy przejść na ty.-spytałem nieśmiało. Porucznik zatrzymał się ,odwrócił i wyciągnął dłoń.
- Oczywiście. Jestem John Akhter,miło mi.
- Nissil Londgon.-przedstawiając się miałem na ustach uśmiech ,nie wiem dlaczego.
- Proszę tędy.-oznajmił wskazując rękoma na wielkie drzwi które właśnie się otwierały. Gdy drzwi już się otworzyły oślepił mnie blask ,nie wiedziałem co się dzieje więc trochę się przejąłem. Wyszedłem z transportowca praktycznie z zasłoniętymi oczami,nawet jak odsuwałem dłonie od oczu to i tak automatycznie się z powrotem przysuwały same.
- Trzymaj ,wpuść sobie je do oczu .-powiedział wciskając mi w dłoń jakąś buteleczkę.
- Co to ?-spytałem usiłując przyjrzeć się etykiecie butelki.
- Najprościej są to okulary przeciwsłoneczne w płynie.- trochę mnie to uspokoiło,odkręciłem nakrętkę i szybko zaaplikowałem krople do oczu i gdy je otworzyłem nadal nic nie widziałem,jedynie blask i coś jak by tęczę tylko że w kształcie koła. Po kilku sekundach nastąpiła zdecydowana poprawa ,widziałem już wszystko i wyraźnie,światło słoneczne zdawało się takie samo jak zawsze. Obecnie stałem zwrócony do transportera , i gdy wzbił się w górę moim oczom ukazało się coś niesamowitego,wzdłuż linii brzegowej rozciągał się pas wraków statków ,okrętów wojennych lub małych łodzi,istne cmentarzysko statków.
- Nissil,tutaj!-krzyknął John, odwróciłem się w stronę wołającego porucznika. Stał jakieś trzydzieści metrów ode mnie i wręczał coś jakiemuś żołnierzowi. Rozejrzałem się z ciekawości i pobiegłem do Johna.
- Pokarz mu wyspę i zaprowadź do domu jego ojca.-powiedział John żegnając się ze mną i z żołnierzem któremu zlecił pokazanie mi wyspy.
- Dzień dobry,jestem Benny Alkire.-przedstawił się wyciągając dłoń.
- Cześć ,a ja Nissil Londgon.-odpowiedziałem podając rękę. Ben już miał coś powiedzieć gdy nagle z nieba wiązka laserowa przeorała ziemie żłobiąc w niej głęboki rów , Ben automatycznie się pochylił i zaczął biec w stronę dżungli która rozciągała się jak okiem zasięgnąć. Pierwszy raz poczułem tak nieznośny strach. Schylony próbowałem dotrzymać Benowi tempa , przecinające powietrze pociski laserowe przelatywały tuż nad moją głową. W niektórych momentach nawet czułem ciepło wytworzone przez prędkość z jaką wiązki laserowe leciały.
- Staraj się nie stracić mnie z oczu!-zawołał usiłując przekrzyczeć hałas .Postanowiłem się wyprostować i biec ile fabryka dała. Po chwili wzmożonego wysiłku dogoniłem Bena i biegłem z nim na równi. W dżungli odgłosy chaosu nieco ucichły ,lecz strach nadal czułem taki sam . Nagle wybiegliśmy na otwartą przestrzeń , Ben zatrzymał się więc i ja ustałem. Nie wiedziałem czemu się zatrzymaliśmy ,ale skoro nie wiedziałem też gdzie biegniemy to czemu właśnie te miejsce nie miałoby być metą .
- Czemu się zatrzymaliśmy?-wysapałem , pierwszy raz się tak zmęczyłem od czasu podstawówki kiedy z kumplami wysmarowaliśmy klejem wnętrze czapki nauczyciela i za kare kazał nam biec tyle okrążeń ile razem w sumie mamy lat ,na następny dzień przyszedł do szkoły ogolony na łyso. Nagle grunt pod stopami zaczął drgać ,po dwóch sekundach otoczyło nas okrągłe ,przezroczyste pole anty grawitacyjne które zapadło się i z zawrotną prędkością transportowało nas do jakiegoś pustego pomieszczenia,wszystko odbyło się jednak bez jakiegokolwiek oddziaływania na nasze ciała.
- Co się dzieje?-spytałem idąc za Benem .
- Spokojnie ,to baza. Tu jesteśmy bezpieczni.-odpowiedział Ben ,szliśmy w stronę drzwi i gdy już do nich doszliśmy Ben podszedł do panelu umiejscowionego obok wejścia, przyłożył do niego dłoń i drzwi się otworzyły. Pierwszą rzeczą która rzuciła mi się w oczy była wielka niebieska kula przez którą co chwila przebiegały czerwone pasy światła , kula otoczona była stanowiskami i jakimiś ludźmi którzy krzątali się tam i nazad z papierami w ręku . John stał na uboczu i rozmawiał z portretem na wielkim hologramie.
- To pewnie pan Londgon?-zapytała postać z hologramu. Postanowiłem podejść bliżej.
- Tak komandorze-odpowiedział Johna. A więc nieznana postać okazała się komandorem.
- Poruczniku,mamy mało czasu.-oświadczył komandor. Po tych słowach coś mnie zaniepokoiło ,przeczuwałem że lada moment wyjaśni się po co mnie tu przetrzymują ,czy tylko dlatego że jestem synem naukowca KOP-u czy chodzi o coś grubszego?
- Oczywiście komandorze.-oświadczył.-Dawać te cacko.-powiedział głośno do ludzi otaczających kulę i po niedługim czasie wielka niebieska kula zaczęła wolno opadać a stanowiska z ludźmi rozstąpiły się tworząc przejście do opuszczonej już do ziemi kuli.
- Nissil ,chodź tu szybko !-zawołał do mnie John, ja stałem razem z Benem przy wejściu i coraz pewniej czułem że zaraz się wszystko wyjaśni ,czułem też motyle w brzuchu i walące serce które podchodziło mi do gardła.
- Ej ,wszystko w porządku?-zapytał mnie Ben szturchając w bark, kątem oka dostrzegłem że na jego ustach malował się łobuzerski uśmieszek. Porucznik zawołał mnie drugi raz i dopiero po drugim razie ruszyłem do porucznika .
- Nissil,marzyło ci się kiedyś zostać supermanem?-zapytał John podchodząc do kuli, wstukał coś w klawiaturę umieszczoną na wielkiej niebieskiej piłce i wycofał się z powrotem w miejsce z którego do mnie wołał. Ślina ustała mi w gardle , nie mogłem wydusić anie słowa. Nie wiem czy przyczyną tego było to że się zadławiłem czy może po prostu osłupiałem .
- Nic ci nie jest?-zapytał Ben który stał za mną.
- Nie ,wszystko w porządku.-odpowiedziałem roztrzęsionym głosem-chyba.-dodałem sam do siebie pod nosem.
- Pytałeś mnie po co cie tu przetrzymujemy...-powiedziawszy to John ,wsunął dłoń do kieszeni wyciągając pilot z czerwonym przyciskiem,popatrzył na mnie ,Bena i rozejrzał się wokoło a następnie przycisnął czerwony guzik...wszyscy zapadli w ciszę...nawet dźwięk klawiszów ucichł ,słychać było jedynie cichą ,równą pracę komputerów.-oto odpowiedź na twoje pytanie.-zadeklarował po czym niebieska kula rozeszła się w pół wypuszczając z zewnątrz parę która rozproszyła się po całym pomieszczeniu .
Gdy para znikła a kula odsłoniła swój środek , porucznik podszedł do niej i ponownie wstukał coś w klawiaturę. Czułem się zmieszany ,nie wiedziałem co mam robić a jednocześnie coś mi podpowiadało żeby brać nogi za pas.
-Wchodzisz w to?Czy mamy szukać kogoś innego?-zapytał komandor. Po jego słowach „wchodzisz w to „ myślałem że to jakiś głupi żart ale gdy zobaczyłem cztery otworzone klamry (na ręce i nogi) zrozumiałem że to nie żart .
- A o co konkretnie chodzi ?-spytałem podchodząc bliżej do kuli ,porucznik również się do niej zbliżył.
- Chodzi o to ,żebyś tam wszedł ,posiedział jakieś pół minuty i wyszedł. Co ty na to?
- Po co miałbym to zrobić?-zapytałem i dziwnym sposobem uszedł ze mnie strach i wszystkie inne dolegliwości psychiczne,nie wiedziałem jednak dlaczego tak się stało.
- Bo tylko tak możesz uratować świat i ocalić ludzką rasę.-powiedział wprost komandor nieco zniecierpliwionym głosem. Podszedłem jeszcze bliżej i stało się coś co nie powinno mieć miejsca,puściłem się w ucieczkę lecz gdy tylko dobiegłem do drzwi żołnierze dorwali mnie i zakuli w kajdanki a że miałem niski próg wytrzymałości psychicznej ,zemdlałem. Padłem jak długi na metalową ,zimną podłogę. Leżałem bez ruchu lecz dziwnym trafem wszystko słyszałem .
- Zemdlał ?A niech to ...-zawiódł się John.
- I tym lepiej...-przerwał mu nieznajomy głos
- Gdzie znowu byłeś ?-spytał nieznajomego John. Poczułem że mnie podnoszą.
- Obserwowałem to wszystko z bezpiecznej odległości.-odpowiedział nieznajomy .
- Jak to z bezpiecznej ?Komandorze?-zwrócił się komandora John.
- Nie teraz ,mamy ważniejsze sprawy.-oznajmił komandor.
- Włóżcie go do kulki.-rozkazał nieznajomy.
- Chwila,mowa była o żywym materiale.-gdy usłyszałem te słowa chciałem wstać ,lecz nie mogłem się ruszyć..
- Poruczniku proszę nie utrudniać postępowania.-oznajmił stanowczym tonem komandor.
- To chyba lepiej że się nie będzie wierzgać w kulce ,igły mogłyby zrobić z niego sito.-oświadczył nieznajomy. Po tej informacji usłyszałem chrząkniecie komandora,pewno miało ono na celu uspokoić nieznajomego.
- Przepraszam,wsadzajcie go do środka.-powiedział nieznajomy,czułem jak wloką mnie do kuli,czułem też ogromne napięcie i złość lecz nic nie mogłem zrobić. Byłem więźniem własnego ciała.

****

Gdy paraliż minął ,byłem już w środku kuli przypięty do klamer. Wystraszony zacząłem krzyczeć i miotać się próbując wyrwać się z uwięzi, nagle przed oczami wyświetlił się malutki ekran na którym widniał porucznik.
- O, ty żyjesz.-zdziwił się uśmiechając żartobliwie. Koło głowy porucznika w kadr wskoczyła nieznajoma twarz.
- Cześć bohaterze,nic się nie bój. Nie ruszaj się a nic ci nie będzie.-poinformował nieznajomy. Miał dziwnie uczesane ,długie blond włosy ,był biały i na nosie nosił twarzowe okulary. Co to za gość?Pomyślałem .
- Ale...-zacząłem ,lecz wyświetlany obraz znikł a przed oczami rozbłysły dwa białe lampki ,świeciły tak żywo że oczy same się mrużyły. Nagle lampki zmieniły kolor na zielony,ten kolor dobrze mi się kojarzył,bo przecież zielone światło na drodze-znaczy jedz,zielona dioda głównie oznacza że coś działa sprawnie lub że coś jest już gotowe. Jednak w tym przypadku nie był to dobry znak bo chwile po tym jak zielona lampka zgasła czy może znikła -nie wiem bo zapadła ciemność -na szyi poczułem coś zimnego a po chwili poczułem również zatrzaskującą się klamrę ,w okolicach karku zrobiło się nieprzyjemnie lodowato. Zimno stopniowo przebiegało od karku w górę ,miałem uczucie jak bym w gardle miał lodowatą rurkę która doprowadza tlen do mózgu ,przeraziłem się wtedy jak nic. Najgorsze było to, że za kija nie mogłem się poruszyć a co najważniejsze nawiać. Nagle usłyszałem syczący dźwięk ,jak by coś ulatywało,gdy ból minął zorientowałem się że był to środek znieczulający. Czy to już koniec?Pomyślałem i natychmiast dostałem odpowiedź , nagle poczułem nieznośny ból i ukłucie z tyłu karku i już myślałem że naprawdę ze mną koniec . Zimno narastało ale czułem je tylko na szyi ,teraz również unieruchomioną moją głowę bo klamra obeszła przez czoło przytwierdzając do ściany. I sądząc po tej czynności te ukłucie było początkiem czegoś gorszego, po chwili czułem jak igła wbiła się głębiej w kark , nagle wszystko wkoło mnie zaczęło się świecić i migotać, jasne pasy biegły w górę po powierzchni i szybko zbiegały na dół, wtedy wiedziałem na sto procent że jestem w środku kuli ,gdyż świetliste okręgi które śmigały w dół i w górę rysowały wyraźny okrągły kształt.
Nagle pasy światła zatrzymały się i znowu zapadła ciemność , prze oczami pojawił się ten sam ekranik co przedtem ,lecz teraz zamiast lampek wyświetlony był zegar na którym odliczanie zaczęło się od dziesięciu. Już po wszystkim?Zapytałem sam siebie w duchu .
- Trzy...dwa...jeden...zero...ODLICZNIE ZAKOŃCZONE-powiadomił elektroniczny głos .
- PRZYSTĘPUJE DO PUNKTU ZAKOŃCZAJĄCEGO.-miałem nadzieję że to już serio po wszystkim gdy nagle wszędzie rozbłysło światło i świetliste pasy zaczęły ponownie śmigać w dół i w górę i to szybciej niż ostatnim razem. Na szyi czułem narastający ból i zimno ,ze mną zaczęło się dziać coś dziwnego i nie wiedzieć dlaczego zemdlałem.
Gdy odzyskałem przytomność ,znajdowałem się w pustym szarym pomieszczeniu, leżałem w łóżku otoczony przez grupę ludzi .Początkowo nie mogłem rozpoznać kto nade mną ślęczy,dopiero po jakimś czasie ostrość obrazu wróciła do normy. Przed sobą ujrzałem Johna ,Bena ,nieznajomego mężczyznę i komandora.
- Widzicie ,a jednak przeżył.-powiedział nieznajomy świecąc mi w oczy białą strugą światła.-Mówiłem że wszystko będzie wporzo.-dodał klepiąc mnie po policzku.
- Bolało?Co się tam działo?-pytał Ben,gdy usiadłem na łóżku wszyscy odsunęli się ode mnie jak od ognia.
- Pamiętam tylko jakieś światła i zimno. A co?-powiedziałem wstając z łóżka na nogi,zorientowałem się wtedy że na sobie mam jedynie biały fartuch . Zauważyłem też że wszyscy odsunęli się ode mnie jeszcze dalej.
- Ej ,co się dzieje?-zapytałem ,czułem się głupio i nago.
- Na szczęście nic,przynajmniej na razie.-rzekł nieznajomy podchodząc do mnie niepewnym krokiem.
- Pokaż oczy-powiedział jeszcze raz świecąc w oczy lampką-Teraz gardło-rzekł wkładając mi do buzi szpatułkę-wszystko dobrze ,przynajmniej na razie.-oznajmił fachowo po czym lampkę schował do kieszeni a szpatułkę wyrzucił do specjalnego pojemnika.
- Jesteśmy bezpieczni?-zapytał nieznajomego John.
- Oczywiście ,dopóki go nie wkurzymy a on nie będzie mógł się pohamować przed zmiażdżeniem nas jedną ręką ,jak na razie nic nam nie grozi.-oznajmił obojętnym głosem.
- Jak to ?-zapytałem ,miałem mętlik w głowie ,nie wiedziałem co robić,co mówić,jak się zachowywać. W końcu taka przygoda i takie emocje jak dla mnie są...raczej były nieosiągalne,a tu ni stąd ,ni zowąd takie przeżycia w ciągu jednego dnia. Tak dnia, bo na zegarze zawieszonym na ścianie pomieszczenia w którym byłem,wybiła godzina pierwsza.
- Co wy mi do cholery zrobiliście?! Dlaczego na szyi czuje jakiś pierdolony korek!?-wykrzyczałem ,nie mogłem się powstrzymać . Wszyscy patrzyli się na moją klatkę piersiową, która podczas głębokiego oddychania z nerwów zapadała i podnosiła się bardzo szybko ,oddech również miałem przyśpieszony .
- Hej,młody spoko! Nie denerwejszon się tak bo ci dosłownie żyłka pęknie. A to ,to...te na szyi to jest Grota2000K.Więcej na razie nie powiem.
- Co za grota kur...-
- Nissil,panuj nad sobą do cholery!-warknął John. Zapadła cisz ,nawet mój oddech ucichł i ponownie słychać było tylko prace komputerów i niekiedy iskrzenie.
- Masz to ,przebierz się . Nie mamy już zbyt wiele czasu.-powiedział komandor rzucając mi na kolana jakieś ubrania .
- Gdzie łazienka ?-zapytałem zupełnie nie zwracając uwagi na to co się wokół mnie dzieje.
- Łazienka jest o cztery ,trzydziestometrowych korytarzach stąd, wybacz mały ale nie będziemy czekać aż się do niej doczłapiesz ,chociaż z drugiej strony możemy sprawdzić twoje możliwości wytrzymałościowe i szybkościowo zręcznościowe.
- Yyy... jakie możliwości?-spytałem nieznajomego nie wiedząc o co mu chodzi.
- Na przykład takie.-powiedział po czym wszyscy zamilkli i przez chwile trwali w ciszy.
- No i co ?-powiedziałem zastanawiając się o co chodzi temu dziwakowi. Cisza panowała jeszcze sekundę gdy nagle nieznajomy zamachnął się i uderzył mnie z pięści w nos...to znaczy uderzył by mnie gdyby nie moja chuda dłoń która zablokowała cios tuż przed czubkiem nosa. Sam nawet nie wiem jak to się stało ,chciałem się jakoś obronić ale przecież nikt nie obroniłby się przed ciosem znienacka i niespodzianie.
- Co to miało być!?-zawołałem bardziej zdziwiony niż zdenerwowany zachowaniem nieznajomego gościa.
- Jajco czubku !- wyzwał mnie po czym ponownie spróbował uderzyć w brzuch jednak znowu zablokowałem cios sprawnie wykręcając mu ręce. Wszyscy patrzyli się na mnie ze zdumieniem i niedowierzaniem ,a na gębie komandora pojawił się lekki uśmieszek. Teraz mój wzrok skoncentrował się na uwięzionym moimi rękami nieznajomym ,który jęcząc, dalej mnie wyzywając. I właśnie wtedy coś we mnie pękło ,nie wytrzymałem ciężaru i puściłem go.
- Dobra,mamy to . Udało się ,naprawdę udało,czaicie ?-zaczął nagle drzeć mordę nieznajomy. Zdziwiłem się że mam tyle siły ,zapomniałem co się wokół mnie dzieje i zacząłem jeździć wzrokiem po swoich ramionach. Nagle zemdlałem. Obudziłem się ni stąd ni zowąd na środku jakiejś pustyni ,od piasku bił żar a słońce widniało nad horyzontem jak rozbite na patelni jajko. Nieoczekiwanie ,pięć metrów przede mną pojawił się niewielki polowy namiot . W środku siedzieli dwaj żołnierze , na ziemi spoczywała różnego rodzaju broń. Jeden z żołnierzy miał rysy twarzy typowe dla Rosjanina,drugi zaś zwyczajny polak,niewinny ,lekko zamyślony wyraz twarzy. Ślęczeli oni nad wojskowym zestawem do gotowania i podgrzewania posiłków WZGPP. Wojacy na ramionach zawieszone na paskach mieli najzwyklejsze kałachy. Ubiór wskazywał na zwyczajnych wojskowych armi U.S. Air Force Six. Widać było że o czymś dyskutują ,jeden mieszał zupę w garnczku a drugi, z mimiki twarzy wywnioskować było można ,że drze na kolegę mordę. Za małym namiotem dostrzegłem leżące spadochrony, których czasze szarpał porywczy wiatr. Nagle zacząłem się do nich zbliżać ,mimo mojej woli byłem coraz bliżej namiotu.
- Ktoś ty ,nie ruszaj się!-wykrzyknął jeden, myślałem że woła do mnie ale dostrzegłem że patrzą nie w moją stronę .
- Stój!!!-okrzyknął drugi. Nagle nieopodal namiotu wyłonił się zza małej wydmy jakiś człowiek. Na głowie miał niebieski turban a za laskę do podpierania służył mu panzerfaust.
Dwaj żołnierze ,widać było że dopiero co do armi wstąpili bo dojrzały wojak już dawno posłał by „obiektu” kulkę między oczy. Nagle jeden zaczął nawoływać w innym języku,był to chyba arabski . Nieznany przybysz szedł dalej ku namiotu ,żołnierze zbliżali się do niego na kolanach z wycelowanymi kałachami w owego wędrowca. Mundurowi byli coraz bliżej mężczyzny z panzerfaustem , jeden wojak przeładował broń. Kałach zazgrzytał . Człowiek w turbanie nagle ukląkł ,położył granatnik przed sobą i zaczął coś mruczeć. Wiatr robił się coraz silniejszy.
- Co robimy?-wydusił jeden .
- Nie mam pojęcia … Kurde.-splunął.
- Kurde!.-okrzyknął ,nagle mężczyzna w turbanie wzniósł ręce do góry i zaczął mruczeć coś głośniej.
- Afganiec.-rzekł jeden .
- Po czym poznałeś ?-spytał się drugi półżartem.
- Wiatr...zrywa się afganiec.-uprzedził jeden. Nagle za mężczyzną z panzerfaustem powstał wir ,piasek i drobne kamienie wirowały w powietrzu jak piórka. Nieznany człowiek zaczął coś głośno śpiewać ,po arabsku chyba . Wir zasłonił wędrowca ,żołnierze stali dalej trzymając na muszce cel ,wiatr wiał tak silnie ,że jedną ręką musieli zasłaniać oczy. Nagle rozległ się ryk ,był to chyba lew. Chciałem uciekać ale nie mogłem się ruszyć ,czułem się tak jak bym oglądał ,mimo woli jakiś film.
- Co to do chuja ma być?-rzekł obojętnie jeden.
- To chyba lew.-powiedział drugi.
- Chyba Kurde nie koń ,do chuja ,co?-skarcił kolegę. Wir zdawał się coraz większy,wiatr również przybierał na sile. Ubrania żołnierzy w luźniejszych miejscach ,falowały jak flaga na maszcie. Wojskowi stali teraz nieco niżej na nogach i przechyleni przed siebie opierali się afgańcowi. Nagle ryk ucichł, wir słabł a wiatr już niemal nie wiał. Gdy wir całkowicie znikł , mężczyzny w turbanie już nie było,na ziemi leżał tylko panzerfaust.
- Ty też to widzisz,czy to tylko mi tak się zdaje ,job twoju mać.-orzekł jeden. Drugi stał jak zamurowany,jedynie ręce i kolana trzęsły mu się jak galareta.
- Kto to był...co to było?-splunął perfidnie-Co to miało być do chuja pana.-powiedział opuszczając kałacha .
- Czary ,Kurde istne czary w tym Afganie.- po tych słowach dowiedziałem się gdzie jestem-Afganistan.-A ty Kozak -splunął obfitą ilością śliny- na chuja się tak trzęsiesz!?-rzekł położywszy kałacha na barku ,ponownie splunął.
- To od tego upału.-mruknął sam do siebie . Pot spływał mu po czole strugami.
- Jasne , widać żeś młodziak jest. Mi-001 ,mówi ci to coś?
- Raczej nie .-odparł Kozak ,widać że poczuł się już lepiej,puścił kałacha z ucisku.
- No widzisz ,a akurat tak się składa że ja tak. I wiesz co? Jeśli żeś widział Mi-001 to nic cię już w Afganie nie zdziwi .Nawet latający piesek pustynny,job twoju mać.-poinformował Kozaka kolega.
- Spier-da-laj ,-przeliterował detalicznie - mówi ci to coś Juryk?.-odegrał się Kozak. Juryk zaśmiał się drwiąco szczerząc zęby. Zapanowała cisza, po chwili obaj udali się do namiotu.
- Ile jeszcze będziemy tu siedzieć?-zapytał Juryka Kozak.
- A na chuj mnie to wiedzieć. -odpowiedział konkretnie opierając kałacha o zwinięty śpiwór postawiony na boku. Wszystko już się uspokoiło ,wróciło do normy .
- Chcesz?-zapytał Juryk wyciągając do Kozaka małą puszkę zupy którą właśnie podgrzewali na polowej kuchence.
- Nie jestem głodny. Smacznego.-rzekł beznamiętnie. Nagle poczułem że idę w stronę namiotu,byłem coraz bliżej. Zauważyłem że wszystko działo się teraz w zwolnionym tempie. Jak to!? Po paru sekundach czas wrócił do normalności.
-A ty gdzie byłeś?-spytał Kozak patrząc w moją stronę.
-Pokaz magi mieliśmy przed chwilą.-dodał Juryk . Nagle obraz przeniósł mnie w inne miejsce,widziałem z niego wszystkich i wszystko. Wrak Mi-25 spoczywał jakieś pięćdziesiąt metrów od namiotu a mężczyzna do którego zwrócił się Kozak ubiorem niczym się nie różnił ,jedynie co on miał a reszta nie,była krótkofalówka . Wyglądał na Amerykanina i tak też jak się później okazało nim był.
- A co się stało.-powiedział specyficznym akcentem . Nagle zrozumiałem że to wszystko to iluzja,przynajmniej tak mi się wydawało.
- Nic takiego,tylko jakiś gość w turbanie złożył nam wizytę i znikł z mini trąbką powietrzną.-orzekł szczerząc uzębienie Juryk.
- Co ty powiesz Rosjaninie pieprzony.-powiedział obojętnie i usiadł koło Kozaka, który właśnie rysował coś na piasku lufą kałacha.
- A..i zostawił nam prezent, leży tam koło tej wydmy.-wskazał palcem miejsce spoczynku panzerfausta .
- Wezmę ,może się przyda,co?-rzekł wstając na nogi .
- Jak tam chcesz.- powiedział wzdychając. Amerykanin ruszył w stronę panzerfausta. Kozak dalej bazgrał coś na piasku a Juryk jadł zupę z puszki. Słychać było tylko Rosjanina ,który siorbał zupę.
- Jak myślisz przyjadą po nas?-zapytał Juryk
- Nie wiem,skąd mi to wiedzieć.-odpowiedział Kozak nie podnosząc wzroku. Polak zerknął na Amerykanina,był już przy granatniku. Nagle cisze rozerwały dwa potężne wybuchy, Kozak i Rosjanin zerwali się na nogi chwytając za broń.
- Co do chuja ! -zakrzyknął Juryk. Oni nic nie widzieli ,a ja tak .Chciałem krzyczeć!Ale nie mogłem ,wszystko było jakieś chore. Z nieba ,na dach a następnie spadając z niego na ziemie lały się resztki tego co zostało po sympatycznym Amerykaninie. Wojskowi podbiegli w miejsce w które poszedł amerykaniec ,nie zważając na porozrzucane w okolicy, dymiące się szczątki Amerykanina.
- Kurde ,straciliśmy krótkofalówkę.-powiedział Juryk.
- Rosjan jebany.-zaklął szeptem Kozak rozglądając się po horyzoncie.
- Gdzie podział się granatnik?-spytał siebie samego Rosjanin. Kozak w tym czasie penetrował wzrokiem okolice . Nie wiedziałem czego szuka.
- Padnij!!!-ryknął polak .Juryk posłuchał i w sekundę padł na ziemię. Obaj zaczęli czołgać się do namiotu. Widać szczęście im towarzyszyło . Glebę wokół nich dziurkowały pociski UKM-2000 przytwierdzonego do dachu hummera M-966 w beżowe moro ,który na dachu miał również wyrzutnię PPK BGM-71 TOW. Rozpoznałem auto , ponieważ trochę się znam na moto-ryzacji. Kiedy doczołgali się do namiotu ,Juryk wstał i żywo zaczął badać namiot w poszukiwaniu moździerza przeciwpiechotnego. Gdy go znalazł ,naładował go pociskiem i położył na ramieniu jak zwykły granatnik.
- Zobaczymy Kurde co to za cwaniaki jebane,job twoju mać.-orzekł a później splunął Juryk. Kozak w tym czasie podniósł z ziemi z namiotu granatnik RPG-30. Obaj byli zwarci i gotowi do ataku. Ja od jakiegoś czasu poczułem się jak w kinie ,wszystko ze mnie uszło,było mi obojętne co będzie i co się ze mną wydarzy.
- No dawać posrańcy posrani.-zawył Juryk .
- Się nie zesraj Kurde mać.-szepnął Kozak przykładając oko do czerwonego szkła celownika granatnika. Nagle na horyzoncie pojawił się hummer. Polak jednak jeszcze nie strzelił,poczekał chwilę aż hummer podjedzie bliżej. Niespodziewanie nacisnął spust. Spudłował. Pocisk trafił obok pojazdu lekko tylko spychając go z poprzedniego toru jazdy. Juryk zaśmiał się ,lecz Kozak nie zwracał na to uwagi ,pobiegł do namiotu ,chwycił za PKMS na trój-nodze. Wywlókł go z namiotu,przeładował i czekał. Juryk w tym czasie próbował odpalić moździerz , lecz broń nie reagowała.
-Co jest do huja !-krzyczał Rosjanin . Naciskał spust parę razy ,ale nic się nie działo. Nagle zerwał się silny wiatr ,drobny piasek i kamienie zaczęły unosić się w powietrze. Warkot zbliżającego się hummera był coraz głośniejszy a serie z UKM-2000 coraz to dłuższe .
- Gdzie jesteś ?!-krzyczał Kozak,wahał się strzelać,co by było jeśli Juryk stałby w zasięgu ognia.
- Tutaj do huja ,oślepłeś czy co?-krzyczał Juryk ,Kozak oglądał się w pośpiechu za głosem Juryka.. Dziwiłem się . Ten facet jest chyba najbardziej wyluzowanym człowiekiem na ziemi. Kpi z niemal każdej sytuacji i z każdego . Kozak ,by ułatwić Jurykowi dojście do siebie zaczął stukać niewielkim kamieniem znalezionym na ziemi o lufę PKMS-u.
- Tutaj!-krzyknął Kozak.
- Jestem za tobą ,czujesz moją dłoń?-krzyknął Juryk. Warkot hummera był już na tyle głośny że zagłuszał nawet świst wiatru. Na razie nie było słychać strzałów.
- Wal tam ,coś tam widziałem.-darł się Juryk na całe gardło. Kozak bez wahania zaczął strzelać. Hummer po chwili też otworzył ogień. Choć wszędzie wirował pył i piach ja wszystko widziałem, tak jakby coś oczyszczało przestrzeń przed moim wzrokiem. Kozak strzelał celnie,jednak bezskutecznie ,gdyż trafiał w pancerz pojazdu. Wrogowie też strzelali jednak w innym kierunku .
- Lecę po broń!-okrzyknął Rosjanin odchodząc od Kozaka w stronę namiotu macając przestrzeń przed sobą. Gdy dopadł kałacha wyposażonego w granatnik i laserowy celownik ucieszył się jak małe dziecko i czym prędzej pobiegł do Kozaka. Ustał obok ,przykucnął i zaczął strzelać,na szczęście karabinek był załadowany. Juryk kierował się dźwiękami pocisków z broni z której strzelał Kozak. Pociski PKMS-u trafiając o pancerz wydawały charakterystyczny dźwięk,właśnie tym dźwiękiem kierował się Juryk w celowaniu. Hummer ustał,odgłos silnika stał się jednostajny i ciężki. Nie kiedy tylko chrzęścił dodając automatycznie gazu. Dach-dach -dach-dach krzyczał UKM-2000. Dostrzegłem że napastników było dwóch, jeden siedział za kółkiem a drugi na dachu w specjalnej obudowie pancernej .
- No ,pokarzcie się bliac twoju mać.-szeptał Juryk. Teraz łatwo było celować ,hummer przecież stał. Nagle UKM zamilkł ,ogień przerwali też wojskowi. Nic nie widzieli,w powietrzu dalej wirował pył i kamienie. Juryk wstał z kolan i zaczął powoli zbliżać się do hummera,nawet nie wiedział w jakiej odległości się od niego znajduję. Ja widziałem wszystko.
-Uważaj Juryk,oni coś kombinują.-uprzedził Kozak kolegę. Juryk był już prawie przy hummerze, człowiek siedzący przed UKM mierzył w niego teraz wyrzutnią PPK BGM-71 TOW. Panowała cisza,słychać było jedynie świst wiatru i trzepotanie ubrań smaganych kamieniami i wiatrem. Nagle powietrze rozdarł głośny huk. -Pchu- a następnie ogłuszający wybuch, Kozak aż puścił broń i zatkał uszy dłońmi. Nic nie widział w przeciwieństwie do mnie. Granat z wyrzutni rozerwał Juryka na pół w pasie. Leżał bez ruchu ,kałacha dalej trzymał w rękach. Przy wybuchu granatu , światło rozjaśniło okolice i ujawniło położenie hummera. Kozak wystrzelił serie w to miejsce . Pociski uderzały tylko o pancerz hummera. Rosjanin znajdował się niedaleko pojazdu.
- Przestań !!!-wydarł się Juryk.
- Gdzie jesteś?!-krzyknął Kozak. Wstrzymał ogień.
- Rozerwało mnie na pół- zaczął się śmiać-Kurde straciłem swoją drugą połówkę,najcenniejszą.-teraz śmiał się jeszcze głośniej.
-Nie ruszaj się z stamtąd!?-krzyknął Kozak ,Juryk niespodziewanie zaczął płakać.
- Dobra , spróbuję z tond nigdzie nie iść.-odpowiedział Juryk szlochając . Nagle rozległo się przenikliwe ryczenie lwa. Burza piaskowa ustała ,z opadających tumanów żółtego piachu i kamieni wyłoniła się figura lwa i mężczyzny. Na razie nawet ja widziałem tylko ledwo rysujące się w dali sylwetki. Gdy opadły już te najdrobniejsze pyły, postury lwa i mężczyzny zdawały się już na tyle ostre że widziałem już każdy detal. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy był lew...a raczej lwisko. Wielki kot stał wlepiony swoim spokojnym,mądrym wzrokiem w Kozaka. Jego żółta grzywa falująca na lekkim wietrze wydawała się wielkim,kołyszącym się płomieniem. Ciało lwa było w niektórych miejscach opancerzone . Wielki ,silne łapy kota okrywały złote ,na krawędziach zdobione srebrnym paskiem dwuczęściowe nagolenniki. Górne i dolne. Na grzbiecie okryty był dwoma częściami pancerzu,który przecinał się na środku pleców zwierzęcia. Wszystkie części zbroi połączone ze sobą były czerwonymi paskami i niebieskimi klamrami. Białobrody mężczyzna był ubrany w niebieską marynarkę za kolana ze złotymi guzikami a na głowie miał czerwony turban. Spodnie były też czerwone,były bardzo luźne i powiewne . Wysokie brązowe buty zakrywały piszczel i łydkę do kolan. U boku pana w turbanie połyskiwała złotym blaskiem pochwa z szablą. Nagle mężczyzna dosiadł lwa ,zwierzę było trochę większe od jeźdźcy. UKM strzelał dalej. Lew i mężczyzna zaczęli zbliżać się do hummera. Gdy byli już blisko ,mężczyzna w turbanie widowiskowo zeskoczył z lwa ,chwycił za szable i w mgnieniu oka znalazł się na dachu pojazdu. Ten kto siedział za UKM-em odwracał właśnie broń w stronę brodacza w niebieskiej marynarce, lecz ten szybkim kopnięciem w lufę spowodował że karabin obrócił się wokół własnej osi i uderzył napastnika. Lew w tym czasie czujnie obserwował okolicę. Byłem zdumiony przebiegiem tej akcji. Gdyby to był film,na pewno dostał by Oscara. Pomyślałem. Z szoferki wybiegł następny wróg, mężczyzna w turbanie przeskoczył nad nim wykonując salto ,gdy opadł na ziemie wbił szable napastnikowi w bark,od góry. Gdy wyją ją z ciała ,nim się przewróciło wytarł szablę o ubranie trupa. Mężczyzna spokojnie wsunął ostrze do pochwy i wolnym krokiem podążał do Kozaka ,który cały ten czas stał jak zamurowany . Nagle w dali pojawiła się grupka ludzi, lew puścił się w jej stronę. Jego grzywa teraz naprawdę płonęła żółtym płomieniem. Zwierz w niesłychanym tempie dotarł do wypatrzonych wędrowców. W biegu chyba omijał kulę ,bo biegł slalomem . Gdy już dotarł do grupy ludzi ,najzwyklej ich pozagryzał i po rozszarpywał. Gdy brodacz stał już koło Kozaka,wyjął z kieszeni nieśmiertelnik Juryka, polak wziął go od niego dalej stojąc jak zahipnotyzowany. Lew w tym czasie biegł do swego pana,gdy już był blisko niego zwolnił trochę. Człowiek w turbanie zrobił krok w tył a po chwili między nim a Kozakiem przebiegł lew,brodacz chwycił się grzywy kota i jednym sprawnym podskokiem znalazł się na grzbiecie zwierzyny. Po paru sekundach polak oprzytomniał ,wyjął pistolet i podszedł do Juryka . Stał chwilę patrząc się na niego. Nagle obraz przeniósł mnie koło nich. Kozak wycelował w głowę Juryka,ten otworzył oczy i dławiąc się krwią powiedział.
-Dziękuję.-Złapał Kozaka za nogę ,lekko ją poklepał a następnie zaczął płakać. Kozak też nie zdołał powstrzymał się od łez. Ręka trzęsła mu się jak galareta. Nacisnął spust ,kula trafiła prosto w skroń ,zabijając Juryka . Kozak rzucił pistolet na ziemie,założył nieśmiertelnik kolegi i odszedł do podziurawionego od kul namiotu. Wyjął z plecaka saperkę ,poszedł za namiot i zaczął kopać wądół,zapewne grób dla Juryka.
Gdy już wykopał wystarczający dół ,udał się po Juryka. Chwycił go za ręce i powlókł do miejsca spoczynku .Choć Rosjanin leżał już krwawiąc trochę czasu to gleba za Jurykiem robiła się czerwona od krwi. Lekko ,ostrożnie włożył go do grobu i z zaciśniętymi kurczowo wargami zaczął zakopywać ciało kolegi. Kiedy już zakopał grób ,poszedł do namiotu. Nagle w dali dostrzegłem sylwetki lwa i właściciela zwierzęcia. Kozak też chyba to dostrzegł bo ustał na chwilę patrząc się w kierunku sylwetek. Kozak wziął z namiotu plecak kałacha i parę zapasowych magazynków amunicji. Polak szedł w kierunku wysokich wydm gdzie stał mężczyzna w turbanie i lew.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Risthar dnia Wto 19:36, 14 Cze 2011, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
olunia
Posiadacz karty - +50wypowiedzi



Dołączył: 22 Wrz 2010
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:21, 26 Lut 2011    Temat postu:

Bardzo fajne, czekam na dalsze części.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Risthar
Posiadacz karty - +50wypowiedzi



Dołączył: 26 Wrz 2010
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Wylot Nad Zadupiów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 18:55, 02 Mar 2011    Temat postu:

Nowe jest od pogrubienia

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Meryiel
Aktywny użytkownik



Dołączył: 19 Paź 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Nibylandii
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:04, 02 Mar 2011    Temat postu:

Okej... Na początku uwagi:
1. "-Dokąd śpieszą, co jest przyczyną ich wezwania.-teraz jedynie te myśli chodziły mi po głowie[...]" - myśli bohaterów nie pisze się od myślnika. Po prostu piszesz zdanie, a potem dodajesz ",pomyślałem" czy coś w tym stylu, albo robisz tak:
"Dokąd śpieszą, co jest przyczyną ich wezwania? Teraz jedynie te myśli chodziły mi po głowie[...]".
2. W niektórych miejscach jest za dużo przecinków, a za mało kropek. Nie pisz jedno zdanie na dwie linijki. Przerywaj je w odpowiednim momencie.
3. Po przecinku spacja.
4. Nigdy nie słyszałam o znaku "....", lub z większą ilością kropek. Wydawało mi się, że maks pisze się trzy, ale co ja tam wiem...
5. W dialogach zapominasz o spacji. Powinno to wyglądać tak:
"-[spacja]Oczywiście żołnierzu... -[spacja]powiedziałem wyciągając doń rękę.
6. Jeszcze a pro po dialogów: wypowiedzi oznajmujące bohaterów, nie kończysz kropką, a jedynie robisz odstęp (spacją), wstawiasz myślnik, znowu odstęp, piszesz tekst, coś w stylu "powiedziałem" i dopiero teraz kończysz go kropką. Np.:
"- Jestem Nissil Londgon - gdy usłyszał te słowa jego mina spoważniała[...]."
7. Trochę błędów językowych.
8. Przed "który/-a/-e" jest przecinek.
9. "Ojczym", a "ojciec", to dwa różne pojęcia. "Ojczym" to przybrany ojciec, a "ojca" to chyba już nie muszę tłumaczyć.
10. Po kwestii bohatera i krótkim tekście po myślniku oraz po kropce, nowe zdanie zaczynasz od nowego akapitu.
11. "Bez emocjonalnie"? Chyba, "bez emocji", albo "obojętnie"...
12. Ruch nie może być sprytny.
13. "Jakby budynek do sprawdzania". Ekhem...
14. Mnóstwo błędów językowych...
15. "Z ust wypłynęła trójka"... Hm... Ciekawe pojęcie...
16. No, ale napędziłeś mi stracha! Już nigdy nie wyjdę do garażu, bo będę się bać, że porwą mnie ludzie z KOP'u! Wink
17. "Boże" pisze się przez "ż", a nie przez "rz".
18. Nie wiedziałam, że nóż wgryza się w chleb.
19. "Ukrytkiem"? Chyba, "ukradkiem".
20. Bledy órtógraviczne.
21. "- Żartuje pan?
- Mów mi Ben."
Czyli:
- Zjadłbyś jabłko?
- Kilimandżaro.

Ocena:
Będę szczera. Fabuła nie wciąga. Nie wiadomo o co dokładnie chodzi, nie czuję sympatii do bohatera. Jest mi on całkowicie obcy, co jest jednym z grzechów głównych pisarzy. Postać musi zostać tak przedstawiona, abyś mógł się z nią utożsamić, albo polubić ją. Rada na przyszłość: opisz wygląd bohatera, więcej jego emocji, wspomnień, charakteru... A najlepiej jest jak masz kilku bohaterów, z których każdy jest inny i ma inny charakter. Wróćmy jednak do fabuły. To wszystko już było. Niczym nie zaskakuje, nie ma wartkiej akcji... Wieje nudą. A poza tym - brak opisów. Już mówiłam, trzeba opisać wygląd głównego bohatera, obcych, pułkownika, statku... Wtedy świat nabiera głębi. Przydałaby się jeszcze jakaś postać kobieca. Może coś z tego będzie, jeśli rozwiniesz tajemnicę Trójkąta Bermudzkiego i kosmitów... Ale na razie słabo się zapowiada.
5/10
[/u]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Risthar
Posiadacz karty - +50wypowiedzi



Dołączył: 26 Wrz 2010
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Wylot Nad Zadupiów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:01, 03 Mar 2011    Temat postu:

Ale za bardzo chcesz nabyć rangę krytyka,czepiasz się byle gówna,za przeproszeniem.
Ja tu jestem autorem i ja decyduje co wypowiadają bohaterowie.
A pro po punktu 21 ,to jest nie dokończone ,urwane kapujesz?...przyczep się jeszcze tego że rozmiar czcionki za mały...xdxdxdx Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Risthar dnia Czw 22:05, 03 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Meryiel
Aktywny użytkownik



Dołączył: 19 Paź 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Nibylandii
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:40, 04 Mar 2011    Temat postu:

Takie "byle gówno", to tak naprawdę poważne sprawy. Weź do ręki pierwszą z brzegu książkę i sprawdź, czy tam występują takie "byle gówna", bo założę się, że nie. Ja tylko daję radę na przyszłość, bo jak wyślesz swoją powieść w tej formie do wydawnictwa, to nie licz na to, że kiedykolwiek zostanie wydana. Z resztą postaw się na miejscu czytelnika. Przyznaj, przyjemnie jest czytać to w takiej formie? Może Tobie się podoba, ale moim zdaniem wygląda to mało schludnie, utrudnia czytanie i łatwiej zgubić się w tekście.
Do rozmiaru czcionki nie będę się czepiać, bo to nie zależy od Ciebie.
"Kapujesz?" pozostawię bez komentarza.
Ale ja nie kwestionuję tego, co mówią bohaterowie, tylko poprawiam, aby było to zrozumiałe dla innych.
I owszem. Miło by było zdobyć rangę "Genialnego Krytyka", chociaż i tak bez tego bym się czepiała tych "byle gówien". A jeśli uważasz, że byłam wredna i bardzo Cię zjechałam, to opublikuj tę pracę na "Literce".

PS.: Już nie będę się czepiać Twoich przecinków, ale skoro już o tym mowa to: spacja jest po, a nie przed nimi. Mała rada na przyszłość.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Risthar
Posiadacz karty - +50wypowiedzi



Dołączył: 26 Wrz 2010
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Wylot Nad Zadupiów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:42, 07 Mar 2011    Temat postu:

Spoko,NIE traktuje krytyki jako "zjechanie" i nie uważam że jesteś wredna.Prawdy się nie boję w przeciwieństwie do innych.Pozdro.
========================================
Poprawione ,mam nadzieję .Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Risthar dnia Czw 18:09, 10 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.malaksiaznica.fora.pl Strona Główna -> Sci-Fi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin